środa, 11 listopada 2015

Prof. Paweł Zajas: "Myślę, że napisanie książki to nic szczególnego”. Słów kilka o literaturze niefikcjonalnej, „Jak świat prawdziwy stał się bajką”, oraz o tym jak to jest być wykładowcą.


Dlaczego chciał Pan studiować niderlandzki?
- Na początku pomyślałem: „Może pójdę na germanistykę do Wrocławia”, ale w zasadzie znałem już niemiecki. Prostym wyborem było coś innego, i taki był niderlandzki. W każdym razie chciałem studiować we Wrocławiu, ponieważ to fajne miasto. Tam również był jedyny Zakład Studiów Niderlandzkich w Polsce. Nie miałem żadnych konkretnych planów co zrobię z niderlandzkim potem. Po prostu zrobiłem coś innego, niż wszyscy. Taka była moja decyzja, a zatem bez żadnych dalszych planów na przyszłość.
 




Skąd się wzięło Pana zainteresowanie literaturą niefikcjonalną?
- Odkryłem je. To, co mnie zafascynowało, to fakt, że non-fiction jako gatunek i jako etykieta zajmuje bardzo ważne miejsce na rynku książki. Uznałem zatem, że warto sprawdzić jakie są oczekiwania czytelników, księgarzy i stowarzyszeń, które przyznają nagrody literackie.
Co więcej, jeśli czyta się o literaturze niefikcjonalnej, to czyta się o ich cechach tekstualnych, i jak zostały one zbudowane. Dlatego zafascynowała mnie też kwestia tego, co pisarze robią z gatunkiem „non-fiction”, i jak się z nim obchodzą.

Nie zaczął Pan odczuwać irytacji wobec tych wszystkich pisarzy, którzy łamią pakt referencjalny, tzn. na początku obiecują pisać literaturę nie-fikcjonalną, lecz ostatecznie piszą fikcję?
- Nie, to nie była irytacja. Niektórzy mówili: Twoja książka jest trochę preskryptywna, co oznacza, że próbowałem powiedzieć co pisarze powinni robić. A to nie było zupełnie moją intencją. Chciałem raczej postępować deskryptywnie, a zatem opisać jak pisarze pozycjonują samych siebie w krajobrazie literatury: co oni, jako pisarze literatury niefikcjonalnej, czynią ze swoimi czytelnikami, nagrodami i książkami.
(śmiech) Nie irytują mnie więc ci, którzy łamią pakt referencjalny. Mogą robić co chcą. Ja chciałem to jedynie sprecyzować.

Na pierwszym roku miałam z Panem zajęcia. Podczas jednego z wykładów powiedział Pan: „Kapuściński jest papieżem polskiego reportażu”. Nie był Pan zawiedziony, gdy okazało się, że jeden z Pańskich ulubionych pisarzy, jeśli tak mogę powiedzieć, również łamie pakt referencjalny?
- Nie, nie, nie. Z rozczarowaniem jest tak samo, jak z irytacją. Żadnego rozczarowania zatem. Kapuściński to dobry pisarz, ale z pewnością nie możemy jego książek nazywać „non-ficition” w terminologii literackiej non-fiction. To są po prostu książki. To, co mnie zainteresowało to sposób, w jaki krytycy obchodzą się z pracą Kapuścińskiego. Takie wypowiedzi jak: „papież reportażu”, czy „papież literackiej literatury niefikcjonalnej” są trochę przesadzone. Myślę, że powinniśmy analizować ją bardziej krytycznie. To zadanie każdej literatury, naukowca i krytyka, aby pracować nieco analitycznie i deskryptywnie.

Jędrzej Morawiecki napisał w swoim artykule: „Kiedy zadzwoniłem do Zajasa, zapytałem o reakcje polskich kolegów na jego tekst („Zagubieni kosmonauci. Raz jeszcze o Imperium’ Ryszarda Kapuścińskiego i jego krytykach”). Artykuł został przetrzymany w redakcji i przeniesiony do kolejnego numeru. Zajas był jednak świeżo po konferencji naukowej: »Odbiór ciężki, atmosfera zawiesista. Mówili, że tak nie wypada«”. Otrzymał Pan wiele krytycznych komentarzy, ponieważ odważył się Pan skrytykować Kapuścińskiego?
- (śmiech) Nie, nie. Jędrzej Morawiecki to mój dobry przyjaciel. To, co napisał, nie do końca się zgadza. Rozmawialiśmy przez telefon, co teraz przypominam sobie jak przez mgłę, ale nie było mowy o przetrzymaniu. Niektóre teksty ukazywały się bez problemu w najlepszych polskich gazetach, np. w „Tekstach Drugich”. Jest nawet ich angielskie wydanie o literaturze niefickcjonalnej. Zebrali najlepsze teksty dotyczące non-fiction, które przetłumaczyli. Wśród nich znalazły dwa moje teksty o Kapuścińskim, Martinie Pollaku i Franku Westermanie. „Teksty Drugie” zatem nigdy nie odnosiły się do moich prac krytycznie.
Były za to krytyczne uwagi i krytyczne recenzje o samej książce, ale nigdy nie miałem problemów z publikacją tego rodzaju tekstów. (śmiech) Była to zatem pomyłka ze strony Jędrzeja.

Jak długo pisał Pan swoją książkę, i jak Pan nad nią pracował? Dokonał Pan wielu badań naukowych za granicą?
- Nie pamiętam jak długo: może dwa lata, może półtora. Trudno powiedzieć, ponieważ to specyficzny proces. Moja książka jest krytyczna, więc było ją łatwiej napisać np. od książki, która bazuje na badaniach archiwalnych. Nie musiałem zatem przebywać długo za granicą. To po prostu krytyka literacka, którą (zastanawia się przez chwilę) pisze się zwyczajnie w domu (śmiech).

Jak udało się Panu pogodzić pisanie książki ze pracą na uniwersytecie i prywatnym życiem? Jak znalazł Pan wystarczająco dyscypliny, aby ją skończyć?
- Hmmm, to nie dyscyplina. To po prostu praca. Myślę, że napisanie książki to nic szczególnego. Inni mają inną pracę. Jeśli pracujesz na uniwersytecie, masz wiele różnych zadań naukowych i dydaktycznych. To oczywiste, że wykładasz, ale musisz być także np. liderem naukowego projektu. Musisz dostarczać projekty, aby uzyskać finanse na badania, i z pewnością ciągle publikować. Jeśli nie publikujesz, to Cię po prostu zwalniają (śmiech).
To część mojej pracy, że publikuję i pracuję dydaktycznie. Tę dyscyplinę muszę zatem mieć, ale to tyczy się także innych zawodów. Pod tym względem praca na uniwersytecie to nic szczególnego, powiedziałbym.

Napisał Pan już dwie książki. Pracuje Pan nad następną?
- Tak, w przeciągu dwóch-trzech miesięcy muszę skończyć książkę o polskim, niemieckim i flamandzkim literackim transferze podczas I wojny światowej. Postrzegam I wojnę światową jako rodzaj katalizatora, aby skupić się na prezentacji literatury z okupowanych terenów, takich jak Polska, Bułgaria czy Belgia na niemieckim rynku książki. W tamtym czasie było szczególne zainteresowanie ze strony niemieckich czytelników literaturą polską i belgijską. Oczywiście niemiecka propaganda odegrała w tym procesie znaczącą rolę. Chcę zbadać jak powstaje literatura w sytuacji konfliktowej.

Czy ta książka ukaże się po polsku?
- Ta książka ukaże się po polsku, ale zostanie wydana jeszcze jedna po niemiecku dotycząca polskiej i niderlandzkiej literatury. Wydawnictwo „Verlage Suhrkamp” odegrało ogromną i ważna rolę podczas wydawania polskiej i niderlandzkiej literatury na niemieckim rynku książki. Mam zamiar zbadać jak niderlandzka i polska literatura w latach 1965 do około 2000 była wydawana po względem książek, pisarzy i manuskryptów, aż po reklamy produktów. To pewien rodzaj socjologii przekładu literackiego.
Pracuję jeszcze z moim kolegą Kochem i z innym kolegą z Krakowa wokół historii niderlandzkiej literatury. Ta książka będzie po polsku i ukaże się w przyszłym roku.

Moje ostatnie pytanie: jak to jest być wykładowcą?
- (bardzo entuzjastycznie): Super! Jak już powiedziałem: to jest po prostu życie, które jest niewiarygodnie ekscytujące. Pracujesz razem z ludźmi, a jeśli kochasz ludzi, to jest to świetny zawód.


Rozmawiała: Martyna Borowska (3BA)
Tłumaczenie: Martyna Borowska (3BA)
Korekty: Dorota Pawlicka (3BA), Martyna Borowska (3BA)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz